środa, 17 grudnia 2008

szarość i przytłumienie

To dziwne. Czuję się, jakby zostało mi tylko kilka miesięcy życia. Coraz rzadziej uśmiecham się do mamy, do kogokolwiek. A patrząc w twarz najbardziej kochanej przeze mnie osoby, miałam ochotę płakać. Ona i wszystko, co jest mi bliskie i daje sens, wydaje mi się coraz bardziej odległe, blade. Nie potrafię wygrać z narastającą rozpaczą. Ręce mi cholernie drżą. Nie rozróżniam kolorów, wszystko zlewa się w ponurą szarość.
Nie potrafię chować się za wymuszonym uśmiechem. Łzy przychodzą same, walczą z ostatkiem mojej silnej woli, którą wykorzystuję do udawania. Udawania, że wszystko jest w porządku. Święta mnie nie pocieszają, po raz pierwszy w życiu nie mają dla mnie większego znaczenia, nie czuję ich magii i nie cieszę się z rodzinnej kolacji, prezentów i kolorowych światełek oraz zapachu choinki. Zapominam nawet o tym, że w maju jadę do Londynu. To było moje spełnione marzenie, które teraz olewam. Bo do maja jeszcze pół roku, a mimo to wydaje mi się, jakbym nigdy miała tam nie jechać. Głupia, otępiała podświadomość zastanawia się, czy dożyję, zapewne. Jestem niewdzięczna. Szkoda.
Jakiś głos ze mnie drwi, że nie mogę nic z tym wszystkim zrobić. Dźwięki i głosy innych słyszę przytłumione, dochodzą do umysłu ze spowolnieniem. Może to choroba psychiczna. Nie czuję ciepła, w sensie temperatury. Jest neutralnie, albo zimno. Coraz częściej z przewagą na to drugie. Jestem pusta i boję się tego. Nie potrafię o tym mówić. Chyba powinnam pisać. O tym, co czuję, skoro usta powiedzieć nie potrafią.
Tęsknię za czymś, czego... nie ma? Nie wiem, za czym. Coś mnie dręczy, zżera od środka, zabija. Nie wiem, co. Ale boli. Moja śmierć emocjonalna się przeciąga.

środa, 12 listopada 2008

glaring dream.

Herbata o smaku mango i truskawki, ciepła para unosiła się nad filiżankami. Ukradkowo wymieniały się spojrzenia i od czasu do czasu wplatał dotyk. Uśmiechy odbijały się od dwóch zarumienionych od zimna twarzy, szczere.
Nowy Świat oblał się ciepłym światłem latarni ulicznych, a zwykła ławka była magiczna. Muśnięcia o smaku toffi na policzkach i dotyk ust o usta pod osiedlem. Długie trwanie przy sobie i niechęć rozstawania się. Ociąganie się przy odejściu. Nieprzytomny, błyszczący wzrok przy samotnym powrocie.

To się chyba nazywa miłość?...
Chyba trochę tak.

Trochę bardzo.

wtorek, 11 listopada 2008

scrabble.

Przyznam, że kiedy pierwszy raz byłam w Szczotkach Pędzlach to nie sądziłam, że po zmroku panuje tam tak przyjemny klimat. To miejsce ma w sobie magię - stara, drewniana podłoga pomalowana białą farbą, fotele z miękkimi poduszkami i lampki dające śliczny, ciepły półmrok. Chcę tam chodzić z nimi jak najczęściej!
Nawet, jeżeli zawsze miałabym przegrywać w scrabble i wychodzić na tępaka.