wtorek, 31 marca 2009

i won't hesitate no more, no more

I tried to be chill but you're so hot that I melted.

Uznaję, że robię z igły widły. To nie było nic wielkiego, a zrobiłam z tego wszystkiego potop szwedzki, prawie że.
Znowu, znowu zaczęłam to robić. To jest jak nałóg, każda chwila która wywołuje we mnie wściekłość, zaczyna mnie popychać do tego. A potem pozostaje tylko przygnębienie. Przynajmniej nie trzęsę się jak galareta i nie klnę w kółko i nie zbieram z tego powodu tysiąca pełnych wyrzutów spojrzeń mamy. Gorzej, że to widać. Chyba kupię sobie bandaż i za nim ukryję. Może i będzie bardziej przyciągać uwagę, ale widok nie będzie taki przykry.
Dzisiaj obudziłam się rozkosznie odrętwiała i już wcale, wcale nie byłam zła. Ba, zaczęłam żałować, że zrobiłam ze zwykłego, niewerbalnego incydentu ogromną tragedię. Ja mam więcej na sumieniu.
Nie byłam zła, ale w szkole nagle żal wybuchnął słoną tamą. Przynajmniej nie zostałam sama jak palec.
Mój humor waha się jak huśtaweczka. Okropne uczucie. Chcę już te pieprzone leki. Ach, i wiecie co? Na następną wizytę do psychiatry idę sama, ha! Tylko kiedy ona nastąpi, to pojęcia nie mam. Chcę już rozpocząć leczenie, bo oszaleję. Ostatnio każde bardziej denerwujące słowo doprowadza mnie do autodestrukcji. Ale nie szkodzi, może kwiecień minie szybko. Wtedy weekend, Londyn. Po Londynie może uda się popełnić mały grzeszek odrywający od rzeczywistości i jakże przyjemny.

Our time is short
This is our fate, I'm yours.

niedziela, 29 marca 2009

sundark

Wiosna wkroczyła dzisiaj przez okno mojego pokoju. Moje maniery gdzieś zniknęły, bo tylko warknęłam coś o głupim świetle i zakryłam się kołdrą. Dopiero, kiedy wstałam o jedenastej (pamiętajmy o zmianie czasowej - będzie jaśniej!) i weszłam do kuchni, to poczułam jej przyjście. Mama wymyła okna w kuchni, tak wyraźnie było wszystko widać. Usłyszałam śpiew ptaków, tak oczekiwany przeze mnie podczas tych zimnych dni.
Przedwczoraj, po odebraniu okularów, podjechałam pod liceum pana Słowackiego, aby jako przykładne seme (ha, ha! Dobre sobie!) odebrać swojego Skarba ze szkoły. W momencie, kiedy ją zobaczyłam, ani razu nie sprawdzałam godziny na telefonie, czas przestał dla mnie istnieć. Więc kiedy po rozejściu się zaczęłam szukać po kieszeniach i torbie komórki, zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie mogła się zapodziać. A może, myślałam, leży pod stolikiem w KFC, gdzie kurtka zsunęła mi się na podłogę? Najgorsze było to uczucie odcięcia od świata. Nie mogłam się skontaktować ani z Moją Najdroższą, ani z mamą, ani z nikim! Nawet godziny sprawdzić.
Udałam się do metra Centrum na komisariat. Panowie Adam i Marcin z policji byli bardzo, bardzo mili i natychmiast użyczyli mi telefonu stacjonarnego, którym połączyli mnie z moją mamą (dobrze, że znam numery moich rodziców na pamięć). `Mamo, jestem właśnie na komisariacie policji... Nie bój się, nie martw, nic się nie stało... Chyba. Bo nie mam telefonu komórkowego, nie wiem, zgubiłam go, ukradli mi? Wpadłam tu tylko po to, żeby się z tobą skontaktować, zaraz wyjdę i natychmiast jadę do domu. Masz numer do mojej Oli? Nie? A coś do pisania, bo chyba znam na pamięć? Och... Szkoda. No, w porządku, na miejscu się z nią już skontaktuję... Tak... Pa.` Przez cały ten czas głos mi drżał, a łzy płynęły strużkami. Mimo to wciąż nie byłam w stanie uwierzyć, że nie mam przy sobie swojego telefonu. Nawet w autobusie wciąż naiwnie wierzyłam, że mam go w tylnej kieszeni. Dopiero, kiedy weszłam do mieszkania i mama powiedziała, że mi go ukradli, świadomość mnie obciążyła. Dzwoniła do mnie raz, było zajęte, potem już nikt nie odbierał. Nawet Ania dzwoniła z prywatnego numeru i włączyła się poczta głosowa. Poczta głosowa! Na litość boską, ja nie mam poczty głosowej! Dodatkowo, jak podejrzewałam, Moja bardzo się martwiła. Aż mnie serce zabolało na myśl, co mogła poczuć - mój telefon nie odpowiadał ponad godzinę, a potem dzwoni do niej ktoś z numeru mojej mamy. Przysięgam, ja bym chyba już sobie paznokcie zjadła, gdyby mnie postawiono na jej miejscu.
Problemy techniczne się nawarstwiły, bo komputer mi umiera. Tego samego wieczoru jednak udało mi się odzyskać swój numer - telefon pewnie został sprzedany przez złodziei. Trudno.
Zmieniłam adres bloga, tak dla pewności i poufności. Szablon również, a playlistą zajmę się później, bo nie pasuje kolorystycznie.
Wszyscy już mówią, że schudłam. Kto jeszcze ma coś do powiedzenia?
Melancholia znowu mnie dopada. Jutro kolejna wizyta u psychiatry, ale matka ją przełoży. Bo nie zrobiono mi jeszcze badań krwi. Nie mogę myśleć o wszystkim, no do kurwy nędzy.
- Lekomanko ty.
- Jasne. Postaw się w mojej sytuacji.
- No, właśnie jakoś nie potrafię. Ja też w twoim wieku miałam problemy ze sobą, ale jakoś nie chodziłam z mamą do lekarza.
- Więc przepraszam?!

Zrezygnowała i wyszła. I teraz wyżywa się na wszystkich.
Pierdol się.

środa, 25 marca 2009

monolog ze zmyślonym przyjacielem po raz kolejny

Robisz dziwną minę.
A ty po raz pierwszy od kilku tygodni odezwałeś się do mnie sam z siebie, niepytany.
O czym myślisz? Twój wzrok jest tak daleko...
Rozkminiam ludzki egoizm.
To takie przyjemne i absorbujące?
Myślę o wszystkim naraz.
Mogłem się domyśleć.
Mogłeś. Wiesz, marzę trochę też.
O domu?
Domu. W przyszłości. Ale boję się.
Że się nie uda.
Trochę.
Mhm.
Mamoru...
Tak?
A Ty jesteś egoistą tylko trochę, czy trochę bardzo? I nie odpowiadaj mi pytaniem na pytanie, proszę.
Zakładam, że trochę bardzo, ale staram się, widzisz sama.
Tak, widzę...
Co wzdychasz?
A nic. Ciężki dzień jutro mam, to sobie powzdycham. A w ogóle, to w piątek po lekcjach będę już mieć okulary, wiesz?
I płakałaś przez film. Teraz też płaczesz.
Ten film wzmnożył mój lęk o rozstaniu, które mogłoby kiedyś nastąpić. To jedna z największych strat, jaka może mnie spotkać.
Płaczesz każdej nocy, ale nawet tą część traktujesz jako sen, kiedy budzisz się z koszmarów.
Boję się, boję się, boję się. Wiesz, kiedyś miałam tak, że jak śniło mi się coś nieprzyjemnego, to miałam świadomość, że to jest tylko sen i niecierpliwie czekałam, aż się obudzę. Ostatnio nie miewam tej świadomości i kiedy budzę się nagle, przez kilka sekund, niekiedy minut, jestem święcie przekonana, że to prawda.
Często wtedy chwytasz za telefon.
Chcę do Niej dzwonić, strasznie Ją kocham i chyba by się nie pogniewała, gdybym tak zrobiła. Nawet, gdyby budząc się o trzeciej w nocy usłyszała w słuchawce mój płacz i bredzenie - że stało się to i to, oczywiście, po chwili by się okazało, że to był tylko sen, a ja mam paranoje nieprzerwane.
Zejdźmy może z tego niespokojnego tematu. Drżysz cała. Jakieś ważne wydarzenia niebawem?
Jutro... zebranie o wycieczce do Londynu. Ta wycieczka wydaje mi się elementem wyrwanym z kontekstu. Nie wierzę, że przez sześć majowych dni będę się znajdować na obcej mi kompletnie wyspie. W piątek odbiór okularów, więc może skończą się migreny. Wybrałam okulary z czarnymi oprawkami, pełnymi. Zakładam, że będę w nich wyglądać prawie jak człowiek. W poniedziałek z kolei następna wizyta u psychiatry. Muszę podpytać mamy, bo chyba powinnam zrobić jeszcze jedno badanie krwi przed wizytą u 'lekarza od duszy', jak to moja wychowawczyni ostatnio wdzięcznie określiła. Żeby mogła mi przepisać te cholerne leki. Jak najszybciej.
Strasznie Ci tęskno do tych tabletek. Nie sądzisz, że niepotrzebnie?
Czy ja wiem. Raczej nie. Chcę ich. Chcę świętego spokoju. Ale w sumie fajnie jest czasem z Tobą pogadać, Mamoru. Wyrzucić to z siebie najzwyczajniej w świecie. A wiesz, jak ludzie niekiedy świetnie sobie radzą sami? Szkoda, że się do tej grupy nie zaliczam. Serio.
Ćśś, nie, Mamoru. Nic już nie mów. Chcę iść już spać. Jutro gram Dorynę i chcę dać z siebie wszystko na edukacji teatralnej. Proszę, trzymaj za mnie kciuki.

poniedziałek, 23 marca 2009

którą drogę wybrać?

But how do I get there?
What road to be choosing?
When the seasons so high
For losing...




Po ponad tygodniu wreszcie zobaczyłam się z moją Najdroższą. Czasu miałyśmy dla siebie wyjątkowo mało, ale może to właśnie z tego powodu każdy dotyk był dla nas wyjątkową pieszczotą, na którą zezwolił nam los? Dziękuję więc za każdą minutę.
Boże Kochany, co za pseudopoetycki bełkot. Ale naprawdę uruchomił mi się taki tok myślenia!
Zwłaszcza, że pomimo dzisiejszego spotkania, nadal bardzo, bardzo tęsknię. Natęsknię się pewnie nie raz, nie dwa, póki nie zamieszkamy ze sobą (oczywiscie, zamieszkamy - tylko, że Ola nic nie wie o moich wielkich planach, ale cicho sza! Wielkie plany powinny być rozmyślane w głowie, nie na głos!).
Trzeba jak najszybciej załatwić okulary, bo dzisiaj od przepisywania notatek z historii tak bolała mnie głowa i oczy, że chyba bym upadła, gdybym nie leżała (a masło jest żółte, właśnie tak).
Aby oderwać się od męczącej rzeczywistości, marzę. O tym, że nie wypuszczam Jej z rąk, że mam Ją na codzień dla siebie. Mimo wszystko, popłakałam sobie dzisiaj nie raz. A szkoda, wierzyłam w sumie, że już nie umiem tego robić. Podziękujmy sile bólu i mocy muzyki pana Wolfa. Oraz rozwalającej tęsknocie.
Ale tak poza tym, to może nie będzie jutro tak źle, co? Proszę...
I znowu notatka z dupy wyjęta. Co poradzę, że muszę się wygadać prawie każdego dnia. Tak dodając na koniec, schudłam. Naprawdę schudłam, pomimo że żadnej diety nie miałam. Niezbadane są uroki mojego organizmu - dno oka jest zdrowe, jak się dziś okazało u okulisty. Ale to już swoją drogą.

niedziela, 22 marca 2009

don't say no

Bałeś się kiedyś, Mamoru? Że nie dasz rady powstrzymać złych okoliczności, które spływają na osoby ważne dla Ciebie?
Zdaje mi się, że znowu próbujesz porównywać swoją sytuację z moją. Śmiem również stwierdzić, że mówisz o osobie, która nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia - z tego, co powtarzałaś sobie wczoraj w wannie.
Podsłuchiwałeś...?!
Nietrudno było usłyszeć. "Stare, już nie wróci, zapomnij, Ap, zapomnij..." - to było tak rozpaczliwe, że nie sposób było nie usłyszeć.
Mówiłam o bliznach!
Oczywiście. Już nie bajeruj, wolę nie cytować całego Twojego monologu.
Ty świnio.
Dziękuję. Świnie to bardzo inteligentne stworzenia.
Zupełnie, jak Ty.
Wszak nie bez powodu określiłaś mnie mianem tegoż zwierzęcia.

Trudno jest nie obwiniać się o śmierć człowieka, którego w jakiś szczególny sposób mieliśmy okazję poznać. Bolesna jest też niekiedy świadomość bezradności. Co mogę zrobić? Powiedziano mi - koniec, absolutnie, kropka. Nawet nie zauważyłam, kiedy nazajutrz wszelkie babki z piasku, które zdążyłyśmy zrobić razem, zniknęły w większości. Żebyś nie miał wątpliwości, Mamoru - tak, żałuję. Ale nie mogę też w absolutnym stopniu obwiniać siebie. Choć niewątpliwie boli myśl, że nie ze wszystkimi potrafię rozmawiać tak, by nie spełzło to na złośliwościach. Niekiedy zwyczajnie brakuje sił.
Mimo wszystko czwarty dzień już nie płaczę. Trochę wręcz nieswojo się czuję - płacz był wszakże nieodłączną częścią mojej codzienności, zawsze. Czy to smutek, czy przenikająca ciało rozkosz bycia przy drugiej osobie, czy zwyczajne, proste wzruszenie ściskające za gardło.
Sobotni happening był bardzo miły, najadłam się jednak stresu, gdyż pojawili się dziennikarze i robili zdjęcia. Dyskretnie odwracałam głowę w tył. Nie byłoby miło, gdyby tata natrafił na wzmiankę w internecie o happeningu i rozpoznał na zdjęciu mnie. Mimo wszystko bawiłam się jednak wspaniale.
Z Filipem było naprawdę cudownie, dzisiaj! Co prawda nie zajął żadnego miejsca, cholera. Ale wszystko jedno, był najbardziej zajebisty ze wszystkich. Jest za dobry na takie konkursy, koniec kropka! Bardzo podobały mu się Szczotki, a i ja wyjątkowo dzisiaj otrzymałam bardzo dużo uśmiechów od przesympatycznej obsługi. Motywująco!
Motywująco, ale jak wróciłam do domu, poczułam się gorzej. Szkoda gadać, dlaczego. Idę się utopić w dźwiękach utworów Patricka Wolfa.

piątek, 20 marca 2009

munashii



Szkoła, która dotąd była dla mnie kojarzona głównie z ciężką nauką, przestała mnie tak przerażać - pomimo nadchodzącej, krwawej masakry z historii. Poczułam, że potrafię, że jak się postaram, mogę mieć nawet piątkę za zwykły zapał. Przykładowo, praca o rodzinie na niemieckim. Wystarczyło piętnaście minut posiedzieć nad tekstem, poprosić o pomoc starszą osobę, a na koniec poradzić się jeszcze przed lekcją nauczycielki. Dodajmy do tego szczyptę wiary w siebie, kiedy zdecydowałam się, że postaram się jak najmniej zerkać w kartkę. I proszę - pięć z minusem. A wczorajsza edukacja? Mieliśmy być gotowi na czytanie wybranych ról. Przypominając sobie sztukę "Świętoszka", na której byłam rok, może dwa lata temu w Teatrze Narodowym, wcieliłam się w oburzoną, zabieganą Dorynę. I co? Piątka, z pracy na lekcji. Bo przygotowana, bo pięknie.
Nie to, żeby szkoła składała się dla mnie tylko z nauki. Chodzę tam najchętniej ze względu na ludzi, na których naprawdę mogę polegać. Którzy potrafią zrozumieć, co mnie dręczy. Nie pytają na siłę. Nie zmuszają do śmiechu. Zachowują się najnormalniej w świecie, są, siedzą i w jakiś magiczny sposób potrafią czasem czymś całkiem zwyczajnym zachęcić mnie do mówienia. Pomagają zapomnieć, zapchać sobie czas. Wyrzucić tymczasowo z dziennego planu czas na płacz i nerwy - a w zamian zapychając calutki dzień w szkole śmiechem. Co z tego, że człowieka potem boli gardło i ma czkawkę z zadyszką!
Dziękuję, o. Czasami żałuję, że nie możemy spędzać ze sobą więcej czasu, ale nie mogę też uzależniać się od ciągłego wsparcia innych ludzi.
Mimo wszystko jednak zwykła wieczorna toaleta potrafi zmienić się w kilkugodzinne siedzenie w wannie i rozmyślanie, dopóki do uszu nie dobiegnie "Kiedy zwolnisz łazienkę?". Wspomnienia można zepchnąć na moment z aktualnych rozterek i skupić się na rzeczach wykonywanych w euforii.
Chwilę jeszcze, małą chwilę nie chcę umieć płakać.
Proszę?

poniedziałek, 16 marca 2009

ni.

Dwa lata odeszły w odbyt. Dwa pieprzone lata.
Nie to, żeby było to dużo. Może jestem nadwrażliwa. Albo po prostu sfrustrowana i 'cierpiąca'.
Poszły sobie, poszła. Fizycznie.
Szkoda że wspomnień nie da się zamazać, chociażby korektorem. Takim trudnym do zdrapania.

Nawet głupie fryzjerskie nożyczki gówno dają. Co tu pomoc.
Gdybym mogła coś zrobić, skąd. Bez szans.

W ogóle, to psychiatryczka to jednak całkiem miła kobieta jest. Pierwsze wrażenie bywa mylne. Może po prostu byłam wtedy zestresowana.
Ale leków nie dostałam. Za mało białych krwinek i płytek krwi. Muszę powtórzyć badanie, żeby dostać receptę. Niech to szlag.

Mamoru, czułeś kiedyś, że już nic na coś nie poradzisz?
Doskonale wiesz, że była taka sytuacja.
Ale u Ciebie wszystko skończyło się dobrze. Ty szczęśliwy skurwielu.
No, ładnie. A pamiętasz, co ci mówiła psychiatryczka?
Że myśli kształtują przyszłość. To było tak apropo pozytywnego myślenia. Ale jakoś ciężko uwierzyć, że sobie pomyślę że o, wszystko wróci do normy, będzie fajnie, pójdę do super liceum i pojadę na miesięczny kurs języka do Japonii.
Prawda? Ja się poddałem a jednak dostałem to, o czym skrycie marzyłem, a nie dopuszczałem do siebie.
Jak już mówiłam - szczęśliwy skurwiel z Ciebie.
Zasnąć chcę na długo. Bardzo. Nie na zawsze, ale... zawsze. Enigmatyczne te moje gadki dzisiaj.


niedziela, 15 marca 2009

pusty weekend

W ogóle, to powinnam wyjść bardziej do ludzi, ale tak w sumie, to mi się nie chce/nie umiem(?). Nocowałam dziś u Gośki, chociaż chyba, wykorzystując cudowną zabawę zwaną słowotwórstwem, powinnam powiedzieć, że "porankowałam". Przyzwyczaiłam się w ciągu pięciu dni do tabletek, które zaleciła mi brać przed snem pani psychiatra. Wczoraj wieczorem nie miałam ich przy sobie, nie wiedziałam, że będę spędzać noc poza domem, więc ich nie wzięłam. I zasnęłam o czwartej nad ranem. Nieznośnie.
Tak swoją drogą, to lustra u Gośki są chyba jakieś wyszczuplające, bo jak się oglądałam od wszystkich stron, to moja figura wcale nie ssie tak bardzo, jak myślałam. Oby tak dalej, nie mam już przynajmniej tego okropnego wrażenia, że powinnam się siebie wstydzić na potęgę z racji zbyt dużych kształtów. Jakoś to będzie.
Ten weekend pusty taki, dobrze jednak, że nie zrezygnowałam z japońskiego, bo... Nie miałabym w innym przypadku niczego. Na własne życzenie, jak zwykle zresztą. Chyba nawet lokaja nie potrzebuję, mam wszystko, czego chcę. Pozornie chcę.
Patrick Wolf jest geniuszem, a japoński to piękny język - taki zapał do nauki mi przyszedł. Uwielbiam te miękkie sylaby, na pierwszy rzut oka ułożone chaotycznie, a w rzeczywistości zespolone w doskonałą jedność. To urocze brzmienie. Chiisai. Atarashii. Yasashii. Cudo.
Chciałabym, żeby weekend wyglądał nieco inaczej, chciałabym spontanicznie odezwać się do kogoś znajomego i zaproponować spotkanie. Chęci się tlą, gorzej z głupią śmiałością.

A chcieć to se możesz, Ap.

underworld



Bezsenność wraca. Nienawiść wobec tej uciążliwej przypadłości rozpala się coraz częściej. Dobijam się bezustannie, to chyba silniejsze ode mnie. Gorzej, że się już nie naprawi. Bolesna jest ta świadomość, że nie można cofnąć pieprzonego czasu.
Mamoru, jak to jest?
Powoli tracisz kontakt z rzeczywistością, czyż tak nie jest?
Ale...
Jednakże nie uciekniesz od niej.
To mnie najbardziej martwi. Tydzień bez szkoły... Tydzień, w czasie którego zdarzyło się trochę za dużo. Mój mały armageddon, wielka mała napaść za nic, wielka pustka, poprzeplatana...
Poprzeplatana chwilami, w których wybawia mnie uczucie, bliskość, rozkosz Jej ciepła, Jej kochanego ciała przy moim. Fizyczna obecność jest dla mnie jedynym ratunkiem przed całkowitym zatraceniem. Jej obecność duchowa przez prawie dwadzieścia cztery godziny to troskliwe, ostrożne klepanie po policzku. `Halo, Klaudia, nie śpimy, obudź się, nadal tu jesteś i będziesz!`
Teraz boję się naprawdę, nawet na ulicy. Przestałam wierzyć w obojętne, ludzkie twarze. Miasto jest niebezpieczne, strasznie. Ale furia i wściekłość za fizyczną krzywdę ze strony nieznajomych, dzikich, żywych potworów... już opadły. To dobrze, bo przynosiły okrutną ilość koszmarów nocą. Chociaż chyba bardziej byłam wściekła, że potworowi udało się dotknąć Mój Skarb. Tymi brudnymi łapami, dotknęła Ją. Gdybym nie miała w sobie resztek zdrowego rozsądku, ten potwór zdechłby w ten feralny dzień na chodniku. Za to, że Ją uderzyła. Uderzyła za nic. Ale już nigdy, nigdy więcej tego nie zrobi.
Boże, pozwól, abym zawsze była w stanie ochronić Ją jak najmocniej od niebezpieczeństwa, tak, jak wtedy. Żebym miała pełną świadomość, że potrafię obronić Ją przed niebezpieczeństwem. Trochę to niemożliwe, jednakże zawsze, proszę...

`Klaudia, obudź się...`

Dziękuję.

środa, 11 marca 2009

nie ma

Nagle miłość, ciepło i przyjaźń wyblakły i przestały być tak łatwe do okazywania.
Pierwszy przypadek to pierwsza kropla. Nie jest ostatnia, nadejdą kolejne. A żeby się nie wahały przed spłynięciem, to ja im dopomogę. Pieprzę to wszystko już na potęgę, naprawdę. Chyba jestem już gotowa na to, żeby wszyscy zrozumieli, że nie warto, nie ze mną.
Dzisiaj nie lubię nikogo. Nikogo, łącznie z sobą, moją matką, ojcem, psem, bratem i pluszowym misiem, który leży odwrócony ode mnie dupą. Łącznie z moją ukochaną dziewczyną, z pieprzonym, pięknie brzmiącym japońskim, z seksownym Sebastianem i fascynującym yaoi. Jutro ostatni dzień rekolekcji. Pierdolę to, czy ktokolwiek zwróci mi na to uwagę. Niech mówią co chcą, nie idę, to takie najwygodniejsze - zakopać się w pościeli i srać na wszystko. Tak zrobię, w międzyczasie zdecyduję, czy w tym dniu chcę wychodzić gdziekolwiek prócz spaceru z psem.
Nie będę z siebie robić ofiary, pomimo że czuję się trochę wykorzystana i trochę oszukana przez los. Mogłam myśleć wcześniej, że bajka skończy się właśnie tak. Teraz będę tą złą. Widocznie dobroć też mi nie popłacała. Nie będę dobrym człowiekiem, dobrym dla siebie i innych, oleję swoją odwieczną życiową ideę i pójdę się jebać. Taka dzisiaj jestem wulgarna. Czasem bywa.
Chcę tabletek, chcę się zmulić i mieć na wszystko wyjebane. Chcę. Na korzyść, przestanę robić obciach ludziom i zgrywać optymistyczną idiotkę. Tak ze mnie wylazł demon i nie pójdzie kysz. Gdyby to jeszcze jakiś fajny demon był, ale nie. Trudno.

Tematu nie ma, to zdjęcia też nie. Nie jestem fotografem, nawet nie amatorem. Przepraszam?

poniedziałek, 9 marca 2009

sub...

I dzisiaj była pierwsza wizyta u psychiatry.
Choroby psychicznej nie stwierdzono.
Jednakże, żeby było szczerze - wykryto zaburzenia subdepresyjno-lękowe. Wymagają one leczenia lekami i psychoterapią. Więc nie jest tak źle. Muszę jeszcze tylko zrobić trochę badań, żeby lekarka mogła mi przepisać lekarstwa. Badań będzie trochę, bo uwzględniono mój zespół nerczycowy, który miałam w dzieciństwie. Dzisiaj załatwiłam już ekg i rentgen głowy, więc mam z głowy. Pozostała mi jeszcze morfologia, mocz i jakaś wizyta u okulisty żeby zbadać dno oka, czy coś takiego. Na wstępie dostałam jakieś leki bez recepty, które mam brać dwie godziny przed snem, codziennie po jednej. To wzięłam, potem do poduszki poczytam sobie receptę.
Ogólnie wydaje mi się, że ta starsza kobieta uznała mnie za dziecko, niepewne swojej orientacji i wiary. Trudno. I tak tylko przepisze mi leki, a potem skieruje na terapię do psychologa.
A teraz trzy dni wolnego od szkoły i tylko na 10:30 do Kościoła. Muszę, niestety. Może mi się jakieś cudowne oświecenie trafi. Objawienie, czy Bóg wie co. Tylko on wie, spryciarz.
A zdjęcia do notki nie chce mi się szukać. Jestem zmęczona! Od rana na nogach, bo jeszcze paszport odebrałam przed wizytą u psychiatry.