niedziela, 19 kwietnia 2009

to be free


Moja wartość jest maleńka i ciągle spada. Żeby tak jeszcze ten cholerny funt spadał, psiakrew.
Ojciec na osiemdziesiąt procent wie, że jego córeczka nie jest hetero. Jak się chyba zorientował, to do końca dnia już się nie odezwał. Teraz zachowuje się niby normalnie, ale bardzo mnie unika - dzisiaj, kiedy weszłam do kuchni i gadałam z mamą o głupotach, wziął laptopa i bez słowa przeniósł się do pokoju. Rodzicielce ze swoich podejrzeń się nie zwierzyłam - zwątpiłam, kiedy wczoraj wyszła szybko z pokoju, kiedy rozpłakałam się w głos na jej oczach. Co, przestraszyłaś się? Masz o co, doprawdy, wcześniej ględziłaś, że psychiatra mi przecież niepotrzebny. Teraz jednak chyba zmieniła decyzję, bo Gośka ma mi załatwić w Instytucie Onkologii badania krwi. Przed Londynem chcę koniecznie pójść do psychiatry, strasznie boję się tą podróżą. Czemu? Wiadomo - bo zjawiła się paniczna fobia. Jak się nazywa fobia przed śmiercią? Nekrofobia chyba. Nawet pojawiające się u mamy siwe włosy wzbudziły we mnie histerię. Boję się, że ktoś dla mnie bliski umrze. Boję się, że ja umrę - po pierwsze, marnując życie, którego w rzeczywistości tak bardzo pragnę, choć nie potrafię z niego korzystać. Boję się, że po śmierci nic nie ma. Niewiadomo jak bardzo beznadziejne mam życie, czucie jest czymś bardzo ważnym dla mnie. To takie beznadziejne - nie potrafię żyć, nie potrafię umrzeć.
Wystarczy wzmianka o śmierci, a zaczyna się nagły atak paniki - dreszcze, płacz. Nawet teraz cała się trzęsę. Boję się nawet o tym pisać. Jestem chyba strasznie żałosnym człowiekiem. Jeszcze bardziej, desperacko, pragnę tych leków od psychiatry. Chcę, żeby mi pomogły. Dalej próbuję sobie radzić w sposób, z którego nie powinnam korzystać. Ogólnie, nic nowego, moi drodzy - jest źle.
A tak w ogóle, to mam czkawkę i kaszel jednocześnie. Masakra.

piątek, 10 kwietnia 2009

in your hands

Jako tako się układa. Naprawiło się co nieco, do końca szkoły już blisko. Wolę nie myśleć, jakie oceny będą na świadectwie. Nie chcę myśleć o szkole. Są święta, cholera.

Wiosna w Warszawie, jest coraz cieplej, zakwitają kwiaty i budzą się wszystkie wstrętne robactwa. Dzisiaj, w czasie porządków w domu, mama zamiatała balkon - z kłębów kurzu wynurzyła się osa, chyba spędziła tam całą zimę, przesypiając. Cóż, jej przebudzenie nie trwało zbyt długo, mama ukróciła klapkiem jej żywot. Co poradzić! Są święta - wszyscy musimy cierpieć!
Stwierdzam, że muszę ograniczyć palenie. Postanowienie wielkanocne - ŻADNEGO papierosa do końca kwietnia. Żadnego!

Gardło mnie boli, dzielnie ssę takie tabletki, tymianek z podbiałem, czy jakoś tak. Mają smak anyżkowy. Tak mówi mama, ja nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Dodatkowo ćpam wapno - może dzięki temu uda mi się wreszcie pozbyć tej okropnej wysypki z rąk!
Boże, coraz bliżej do Londynu, zaczynam wariować, trochę ze szczęścia. Muszę sobie kupić jakiś dobry zeszyt, bo obiecałam Mojej list w formie pamiętnika. Nawet się cieszę, że naprodukuję się dla kogoś każdego dnia i zostanie to przeczytane. Posprzątałam pokój, znalazłam też niezbędnik - mini słowniczek angielsko-polski polsko-angielski. Przyda się bardzo.
Mama zrobiła dziś trzy ciasta, oczywiście, z moją malutką pomocą. Jutro pozostają nam tylko sałatki i karkówka... Oraz kilka innych. Nie pamiętam już.
Dostałam od dziewczyn plemnika! Zwanego pieszczotliwie dobrym duszkiem. I wiecie co?!
On się uśmiecha!

Specjalne podziękowania dla mojej wspaniałej dziewczyny, która lituje się nad moim antytalentem do fotografii i ogólną beznadziejnością aparatu i obrabia mi dzielnie zdjęcia w swoim magicznym photoshopie.
Oraz dla Nan, za pobożny Wielki Piątek. (Jezus!)

czwartek, 2 kwietnia 2009

może

Zrobiliśmy wczoraj kawał naszej polonistce, na Prima Aprillis. Podzieliliśmy się na grupki i pochowaliśmy w różnych częściach szkoły, pozostawiając na drzwiach klasy karteczkę z informacją, że klasa druga ce odrabia dzień wagarowicza. Dorzuciliśmy jeszcze ważkie post scriptum "Pobawmy się w chowanego".
Pani przyznała, że to był najlepszy kawał w całej jej nauczycielskiej, piętnastoletniej karierze, którą... kończy za miesiąc.
Szok, a potem śmiech. Myślelismy, że żartuje, zważając na datę. Ale nie żartowała. Po cichu zdjęłam okulary i wytarłam ukradkiem wilgotne oczy. Moja ulubiona nauczycielka! Odchodzi sobie do jakiegoś głupiego ministerstwa rolnictwa.
Wieczorem pojechałam z niewielką grupką z klasy do teatru Buffo, na "Metro". Świetne efekty świetlne, miła dla ucha muzyka. Tylko koniec głupi, o. A po trzydziestu minutach odkąd usiadłam na swoim miejscu rozkminiłam, że główną bohaterkę gra Natasza Urbańska. Wyszłam z teatru zadowolona z obcowaniaze sztuką. Spotkałam panią L., wygarnęłam że jej nie wierzę i ma nam to powtórzyć jeszcze jutro, bo to niewiarygodne - przyjęła to ze śmiechem, przytulając mnie lekko i całując w policzek. Czy coś w ten deseń. Mało się znów nie poryczałam.
Tata odebrał mnie i zabrał na kebaba, kiedy ze zgrozą dowiedział się, że ostatni posiłek, który jadłam, to kolacja dzień wcześniej. Zjadłam jeszcze kilka krówek w autobusie, a w bufecie w teatrze kupiłam sobie batonika od biedy. Cztery złote za snickersa, czujesz to, tato?! Masakra. Chyba jestem trochę głodna...
W domu napiłam się wody, szybko odpaliłam komputer żeby to i owo posprawdzać, a potem ległam w łóżku. Pościel pachniała - truskawkami i naszą bliskością, szczęściem, które zaznałam z Nią jeszcze tego samego dnia, przed wyjściem do teatru. Siedem miesięcy minęło. Omedetō gozaimasu.
I, oczywiście, wszystkiego najlepszego dla Lis z okazji April-Lisa. Sporo już zleciało!
Kwiecień plecień ładny miesiąc ale niech już idzie.
A w ogóle, to weekend majowy nie będzie taki, jaki sobie wymarzyłam. Ech. Trudno?
Jutro mam tylko trzy lekcje, półgodzinne na dodatek - przerwy dwie, trwają pięć minut, więc kończę o 9:40. Aż mi się nie chce iść, bo pani od matematyki powiedziała, że jej trzydzieści minut wystarczy i będzie przepytywać, a jestem w grupce, która pójdzie na pierwszą łapankę. Ups.