poniedziałek, 27 lipca 2009

without you i'm nothing

/24.07/

Papieros za papierosem. Zabija samotność w obłokach goździkowego dymu, czytając książkę. Nie myśleć. Myśli wywołują jedynie niepotrzebną melancholię.
Komórka milczy. Bardzo dobrze. Bez sensu dobijać się cudzymi słowami. Jest całkiem sam, w półmroku lampki. Dym pieści palce, fotele. Naiwna nadzieja tli się, jak żar w popielniczce. Gasi go bezlitośnie. Nie ma nadziei. Nie można jej do siebie dopuszczać, bo tak jak miłość, przynosi tylko rozczarowania. Chce zadzwonić, do kogokolwiek. Wybiera numer i rozmyśla się po dwóch sekundach. Czerwona słuchawka. Nie może wołać i każdego prosić o ratunek. Przed samotnością się nie ucieknie, nigdy.
Kolejny papieros, ciepły trzask podpalanej zapałki. Szare westchnięcie. Popija substancje smoliste kwaśną, zimną lemoniadą. Skoro tyle ludzi pali, to może rak płuc nie jest wcale taki straszny...
Rozbite marzenia są jak okruchy szkła. W podświadomości stąpa po nich bosymi stopami. To jego droga donikąd. Rozpoczyna ją dzisiaj.

czwartek, 16 lipca 2009

do not fear







Powróciłam z Mazur, na których to moja prawa ręka przeżyła piekło. O ile od marca męczy mnie nawracająca wysypka, o tyle w Marksewie obie ręce świetnie się goiły... do czasu. Właśnie, dopóki w nocy nie zaczęłam przez sen drapać prawej ręki, na której pojawiła się żywa rana. Co mi z niej nie leciało! Aby nadać sensacji opowieści, mogłabym nawet przyznać, że leciało wszystko, sok pomarańczowy również. Wycierpiałam się z tą ręką drugi tydzień pobytu nad jeziorem - nie pomagało nic, mydło, clotrimazolum, szałwia, rumianek. Dopiero, kiedy przyjechał tata, zabrał mnie na dyżur ambulatoryjny. Lekarz był profesjonalny - rzucił "zapalenie alergiczne" i przepisał maść z antybiotykiem, po której od razu mi się poprawiło i po żadnej ranie czy wysypce nie ma już prawie śladu. Zapalenie alergiczne! A lekarz pierwszego kontaktu z Warszawy nie był w stanie powiedzieć co mi jest i dał jakąś maść robioną która w ogóle mi nie pomogła! Zrozum tu kompetencje niektórych lekarzy.
Tak poza tym, na Mazurach było sielsko. Dobra pogoda, dobry alkohol, dobre żarcie i luksus. Choć przyznam, że najchętniej wylegiwałam się całymi dniami w łóżku - to był dla mnie prawdziwy odpoczynek od stolicy, w której zazwyczaj biegam jak niewyżyta na spotkania ze znajomymi. I nauczyłam się całkiem niewybrednych powiedzonek - "liż mi dupę", "żryj gówno", czy "łykaj grzyba aż po same kule". Wakacje spędzone z rodziną mają swoje plusy, prawda?
Pogoda daje w kość i bynajmniej nie zachęca do wyjścia na zewnątrz. Ciśnienie miażdży mi głowę i wywołuje mdłości. Masakra. Odliczam dni do powrotu mojej Różyczki, planuję co jej pokazać, co powiedzieć na najbliższym spotkaniu. Stęskniłam się, miesiąc rozłąki to nie myszka Mickey. Ach, żeby było jasne - moja dziewczyna jest ratowniczką. Taka jestem próżna i muszę się nią pochwalić, bo jestem z niej dumna jak paw.
Bez względu na upały, herbata w szczotkach przynajmniej raz w tygodniu. To mi się podoba!