niedziela, 13 września 2009

dość

ja, moje decyzje, moja droga (w końcu drogi innych się rozchodzą i tak, sam to mówiłeś chyba, drogi /nie/znajomy /jak mam nazywać znajomym kogoś, kto wciąż pomijał mówienia o sobie, który nigdy nie mówił mi, co czuje, kiedy robię to a tamto. wychodzi na to, że nie znam.../), moje zjebane myśli i popierdolone uczucia.
trudno, jestem kowalem swojego losu i to nie od dzisiaj i nie od wczoraj. mam już dość poczucia, że to zawsze z mojej winy, że to ja jestem tą złą, nieidealną, nie rozumiejącą cudzych uczuć. mam dość wychodzenia z inicjatywą 'spróbujmy znów, od nowa'. bo zawsze, zawsze ja to muszę robić. nie mam już siły na tę zabawę. pałka zapałka. spłonie wszystko i tak. dopisuję to jako kolejną porażkę relacyjną w moim życiowym kalendarzyku rozliczeniowym. bo ja już nie mam siły się płaszczyć i nie wyjdę z żadną inicjatywą.

a poza tym to szkoła Mamy okazała się kłamliwa, bo nie znajduje się w centrum, tylko na służewcu, a zajęcia są 4 razy w tygodniu i Mama musi zmienić pracę.
a japoński w tym roku szkolnym będzie w godzinach od dziesiątej rano, do wpół do dwunastej.
witamy w świecie dorosłych.

niedziela, 6 września 2009

zakręcioszek

długo zastanawiałam się nad tą notką i zawsze kiedy pomyślałam o niej, będąc przy komputerze, stwierdzałam u siebie brak weny. teraz, grzejąc dłonie ciepłym kubkiem z beatlesami dochodzę do wniosku, że brak mi było w tamtych momentach herbaty, którą piję praktycznie zawsze podczas pisania.
jak większość teraz zdążyła zauważyć, ograniczam kontakty międzyludzkie do minimum. przestałam szastać słowem 'przyjaciel' na prawo i lewo... stąd wiem już i mam dla siebie odpowiedzi na pytanie, do kogo zwracać się z problemami. mam od tego... 3 osoby? maksimum trzy chyba.
dobrze, poza przyjaciółmi są też koleżanki, znajomi... dobrze. raz na jakiś czas razem porozmawiamy, wymienimy między sobą cześć i tradycyjne 'co tam?'. ale wiecie, wzięło mnie ostatnio na rozkminkę... jak nazwać ludzi, którzy są dla mnie kimś więcej niż znajomymi, ale nie potrafię jeszcze nazwać ich przyjaciółmi ze względu na zbyt mały okres czasu? takie to głupie, że ustawiam ludzi w swoim życiu w hierarchii własnego, poronionego umysłu, ale tak po prostu mam. jak mam określać ludzi, z którymi codziennie siedzę na korytarzu, śmieję się dzięki nim w głos, odżywam? znam ich dwa lata a to stanowczo za mało, żeby nazwać to przyjaźnią, która kwitnie na przestrzeni większej ilości lat. a jednak byłoby niewdzięczne obdarzać ich mianem 'znajomych', którzy znaczą dla mnie niewiele. byłoby to nie w porządku wobec mnie samej, wobec nich i tego, co między nami jest. jak z tego wybrnąć?

rok szkolny rozpoczął się pełną parą i tylko zjeby sprawiają, że widzę sens chodzenia tam. polonistka już zadała nam na czternastego lekturę (A. Fredro, "Zemsta" - spoko, spoko.) i rozprawkę na temat tego, co jest lepsze - życie na wsi, czy w mieście. żałuję, że nie możemy sami sobie wybrać tematu na rozprawkę. ten temat jest nudny i w pewien sposób, cóż, banalny. czemu nie mogę poruszyć na przykład tematu związków partnerskich *monotema*, czy wyższości luźnej atmosfery w szkole nad sztywną?
a propos ostatniego zaproponowanego przeze mnie tematu rozprawki - pierwszego dnia w szkole, kiedy lekcje się rozpoczęły, na dwudziestominutowej przerwie usiedliśmy w osiem osób na środku patio, Domino wyciągnęła plastikowe talerzyki i sztućce, a Yeti naleśniki i słoiczek nutelli i urządziliśmy sobie przerwę śniadaniową. oczywiście, pani wicedyrektor poprosiła, byśmy więcej tak nie robili, bo wprowadzamy zbyt swawolną atmosferę i zaraz pierwszaki zaczną chodzić po ścianach. oczywiście, jak mają nam dowalić dodatkowego reżimu, zasad, dnia w którym przychodzimy na galowo - bardzo chętnie! ale kiedy nie robimy nic wbrew regulaminowi szkoły (usiedliśmy, kulturalnie na talerzach i z pomocą sztućców zjedliśmy naleśniki, posprzątaliśmy po sobie...), ale jest to zbyt wesołe - pogonić gówniarzy! no, ja pierdolę.
uch ach och, ależ się rozpisałam, a herbata mi stygnie! zielona, z wanilią i pomarańczą. bo twinings już się skończył.

a Mamoru radzi mi oderwać się od FarmVille na facebooku i zająć się rozprawką. pff.

poruszę jeszcze jeden temat, ale tak krótko. mama poszła do nowej pracy, z której będzie mieć stałą pensję, dzięki czemu w październiku będę mieć nowy komputer i będę mogła grać w Simsy i ściągać tyle muzyki, ile będę chciała, YAAAAY! tyle, że wcześniej pracowała 3 dni w tygodniu, a teraz 5 dni i pomimo że potrzebuję jej uwagi, to nie ma takiej możliwości. w październiku idzie się uczyć do studium opiekunek dziecięcych, będzie uczyć się w weekendy w budynku LO Hoffmanowej (TAK! niezłe jaja, nie?), ale obiecała mi, że któregoś dnia skoczymy sobie razem na kawkę po jej zajęciach. ta myśl podtrzymuje mnie na duchu.
lato się kończy, jesień i zima nadchodzi. muszę koniecznie skontaktować się z psychiatryczką i założyć sobie pamiętnik. to będzie ciężki semestr...



rozpisałam się troszkę, ale to chyba dobrze. dobrze dla mnie.