sobota, 14 listopada 2009

make me stay when i should not



mała warszawa
a wydaje się spora, co?

po pół roku żalu i niechęci uspokoiłam się i kiedy zobaczyłam ją, było spokojnie. dotąd kiedy tylko o niej pomyślałam, wciąż sypały mi się po głowie słowa, które zostały powiedziane i bolały. już nie bolą. teraz przypomniały mi się dobre chwile i tylko dobre. nieważne, jaka jest teraz. była dobra, dla mnie. nawet, jeżeli nasza relacja była trudna.
wydawało mi się, że nasze spojrzenia na sekundkę się spotkały i uśmiechnęłam się. miałam wręcz ochotę się śmiać, podejść, ale chyba nie chcę jej przeszkadzać. może dobrze się stało? póki nie wiemy, co się dzieje w głowie drugiego człowieka, lepiej zachować egoistyczne pobudki w sobie.
w każdym razie wybaczyłam sobie i jej. ale nie tęsknię, bo zwyczajnie wiem, że mi nie wolno.
znałyśmy się krótko/długo, na tyle, żeby zostawiła ślad. taki już ze mnie wrażliwy /może frajer/ wrażliwiec. jeżeli ktoś był w moim życiu na tyle ważny i został we wspomnieniach, nie pozwolę za nic, żeby odmalował się jako negatywna postać. może dla własnej selfishystycznej satysfakcji, może z optymizmu, który nawiedza mnie coraz częściej.

wysoki niski stopień egoizmu.
mała duża warszawa.
krótki długi czas.

bo średnio brzmi źle.


emocje są trudne. nie żałosne, trudne. trudno jest je przeżywać, przyznawać się do nich. uczymy się chyba tego całe życie.
po tygodniu ciężkiego przeziębienia wylazłam z domu na japoński i rzeczywistość mnie spoliczkowała. zimno i szaro! dobrze, że słońce już wyszło.
poza tym to który kretyn ogłosił piątek trzynastego dniem pechowym? mój był cudowny!

3 komentarze: